Lubiła jego zapach - seksu i wody po goleniu. Lubiła jego wygląd -
potężne bary i płaski brzuch. Pomyślała, że niedługo będzie gotowa na coś więcej niż zawody olimpijskie. - Zielone światło dla kwiatów i kwadratowych pudełek z czekoladkami - powtórzył posłusznie Quincy. - Czerwone światło dla obrzydliwie słodkich określeń. - Głaskał ją po włosach. On też jakoś nie śpieszył się do tego, żeby wstać. Pochylił głowę, żeby lepiej ją widzieć. - A tak dla uściślenia, co kwalifikuje się jako obrzydliwie słodkie imię? Wolę nie myśleć, że się starałem, a mimo to nie mam żadnych szans. - Cukiereczek, pączuś i temu podobne - odparła Rainie. - Mam na myśli określenia, które sprawiają, że ich użytkownikom od razu chciałoby się podać insulinę albo walnąć w łeb! - A zatem żadnych określeń z dużą ilością glukozy? - Właśnie. Nie mów do mnie „cukiereczku", to ja nie będę mówiła do ciebie „ogierku". - Nie wiem... - odparł spokojnie Quincy. - „Ogier" nawet mi się podoba... 217 Uderzyła go w pierś. Udał, że jest śmiertelnie ranny. Rainie już się schylała, żeby pocałować go w bolące miejsce, kiedy zadzwonił telefon. Wtedy jęknęła! - Carl Mitz - mruknął Quincy. - Gimnastyka! - odparła. - Obawiam się, że później. - Psujesz całą zabawę! - Rainie wyciągnęła rękę, żeby podnieść słuchawkę. - Halo! - rzuciła zrzędliwie. - Lorraine Conner? Miło znów z panią mówić. Rainie zmarszczyła brwi. Nie rozpoznała tego głosu. - Kto mówi? - Wiesz, kto mówi. Chcę gadać z Pierce'em. Popatrzyła pytająco na Quincy'ego. Jeśli ten ktoś chciał rozmawiać z nim, nie mógł to być Carl Mitz ani jej dawno zaginiony ojciec. Tyle że niewiele osób mówiło o Quincym „Pierce". Więc kto...? Cholera! Poderwała się, zrzucając z siebie pościel. Wiedziała, kto dzwonił. - Skąd masz ten numer telefonu? - Oczywiście, z biura numerów. Podaj słuchawkę Pierce'owi. - Pierdol się, skurwielu! Nie zrobię niczego, czego byś chciał! - Cudownie dziecinne postępowanie. Podaj słuchawkę Pierce'owi. - Jak dzwonisz na mój numer, to masz gadać ze mną! Jeśli masz coś do powiedzenia, to gadaj albo odłożę słuchawkę! - zakończyła piskliwym głosem. Quincy chwycił słuchawkę. Już chciała z nim walczyć, ale spostrzegła jego lodowate spojrzenie. Przyłożył słuchawkę do ucha. - Halo - powiedział spokojnie. - Kto mówi? - Jak to? Oczywiście, Pierce Quincy. Chcesz zobaczyć moje prawo jazdy? A może próbkę mojego pisma? - Zaburzenia urojeniowe, mania wielkości - odparł Quincy. Mężczyzna zaśmiał się. - Jakby bycie Pierce'em Quincym było czymś szczególnie wielkim! Twoja córka nie żyje, twoja żona nie żyje, a twojego ojca nigdzie nie można znaleźć. Jakoś nie wydajesz się wielki. - Ja nie mam żony - rzucił Quincy. - Więc była żona - łaskawie przyznał rozmówca. - Umniejszasz jej znaczenie, chociaż już odeszła. Jesteś zimny drań. - Czego chcesz? - Quincy przyłożył słuchawkę do drugiego ucha. Zauważył spojrzenie Rainie i wykonał dłonią okrężny ruch. Natychmiast skinęła i nago wyślizgnęła się z łóżka, żeby poszukać magnetofonu.